Inspiracje - Radość zakupów... łowcy okazji?
Dzień minął jak zwykle. W szkole nauczyciele produkowali się na te same tematy, co od pewnego już czasu, a uczniowie sprawiali wrażenie zaangażowanych, kiwając głowami po napotkanym wzroku nauczyciela. Cała szkolna społeczność zdaje się zbierać siły przez te kilka godzin, żeby potem mieć dwa wyjścia. Pierwsze z nich to pojechanie do domu, rzucenie gdzie się da plecaka i bez zdejmowania butów "walnięcie się" przed telewizorem. Dla ambitniejszych zostaje druga opcja, czyli udanie się w stronę bożyszcze warszawskich nastolatków- "Arkadii". Ten dźwięk ruchomych schodów, wszystko szklane, takie nowoczesne. Poziom adrenaliny się automatycznie podwyższa... Wchodzę bocznym wejściem mijając bilbord: " Zima niskich cen". Co z tego, że jeszcze niedawno było: " Jesień niskich cen"? Biorę głęboki oddech i już jestem między osobami poddanymi zbiorowej hipnozie. Wszyscy chodzą jak nakręceni. Czuję się, jakbym stała się bohaterką gry The Sims. Brakuje jeszcze tylko dziwnej, entuzjastycznej formy języka. Zamiast tego dobiegają mnie strzępki rozmów:
- Chodź wejdziemy do tego obok "Hałsa", tam Monika widziała te spodnie...
- Ok. Ale potem idziemy do "Ke-jef-si", dobra?
- Dobra.
Momentami w całym tym wirze i szale spontanicznych zakupów słychać:
- Miałam nic nie kupować, bo w zeszłym tygodniu wydałam z trzysta złotych, ale patrz... Ta bluzka była wtedy trzy razy droższa! No musze ja mieć, jak sadzisz?
- Ja tam nie wiem, jak chcesz to kupuj. Ja idę po te gwarancję do "Saturna", spotykamy się przy kinie. "Arkadia" tętni życiem. Za każdym zakrętem, w każdym kącie ludzi jak mrówków. Gdzie nie spojrzysz, jakiś chłopak czeka zawstydzony na dziewczyną chowając za sobą różę i spoglądając nerwowo na zegarek. Jakiś dziadek siedzi na ławeczce i odpoczywa po udanym zakupie dżemu i kawy bezkofeinowej. Idę do "Kerfura" po coś do picia. Wchodzę między półki i przyglądam się makaronom, mąkom, kluskom i tym podobnym. W tych hipermarketach pracują same cwaniaki. Cała grupa pracowników zamyka się w nocy w jednym z takich sklepów i rozplanowuje wszystko dokładnie:
- Te firmowe i najdroższe towary dajemy na środek. Nikt przecież nie zadziera głowy chodząc między regałami, ani się nie czołga. Franek, ile masz wzrostu?
- Metr osiemdziesiąt, szefie.
- Idealnie. Odliczając ładnych parę centymetrów do ramion wychodzi około metr pięćdziesiąt pięć. Na tej wysokości układajcie to wszystko. Promocje zrzućcie na zakrętach i pamiętajcie o dużych napisach na czerwonym tle. Będzie się rzucać w oczy i każdy z tych frajerów weźmie dwa razy tyle ile potrzebuje.
- A co z tymi wszystkimi czipsami?
- A... Dajesz je po prawej stronie. Większość ludzi jest praworęczna i chodzi właśnie skręcając w tę stronę. Na lewą wrzuć te gorsze, a "Lejsy" zostaw tu. Tak to pewnie mniej czy więcej wygląda. Dlatego mijam z uśmiechem makarony i wchodzę do działu z napojami. Po prawej stronie (a jakże!) widać alkohole. Dwóch chłopaków wyglądających na mój wiek, może rok młodsi chodzą pełni obaw między rzędami puszek i butelek.
- Ej ty, a jak nam nie sprzedadzą? Widzisz? Wyrobów alkoholowych osobom do lat osiemnastu...
- Zamknij się … i szukaj tych "Lechów". Sprzedadzą nam. Tym to taka ściema. Zawsze sprzedają.
I dalej biegają nie zauważając, że poszukiwane zielone butelki wystawione są przed ich oczami, a napis głosi, że: "czteropak plus paluszki gratis". Szukam jakiegoś soku, czegokolwiek. Cola wyżera wnętrzności, napoje energetyczne mają dużo "E", a dobry sok nie jest zły. Znalazłam, wzięłam, zapłaciłam, wypiłam. Zadowolona przysiadłam przed "Diversem" i zaczęłam się zastanawiać po co tu przyszłam. Czy zbiorowa hipnoza dopadła już i mnie?
Autor: Jo