Marcel, czyli huragan na pokładzie.
Gwałtowne łomotanie do drzwi obwieściło nadejście Marcela. Nie zdążyłem nawet powiedzieć „proszę”, gdy wpadł zdyszany, szurnąwszy po drodze butami po wycieraczce tak gwałtowne że znalazła się ona na schodach, ciężko usiadł na krześle i dramatycznym gestem wyciągnął rękę zza pleców. W dłoni trzymał niebieską filiżankę bez ucha. Z jego chaotycznej opowieści udało mi się zrozumieć, że te kawałki porcelany jeszcze przed chwilą stanowiły całość i były ulubioną filiżanką jego mamy. Ponieważ- jak twierdził- groziła mu śmierć („mama mnie zabije”) sytuacja była poważna. Wiedziałem, że gdzieś w domu mam klej do ceramiki, postanowiłem więc ocalić mojego ulubionego sąsiada. Niestety, nieopatrznie poprosiłem go o pomoc w poszukiwaniu . Od tej pory zdarzenia zaczęły toczyć się z coraz większą szybkością, a ja miałem nad nimi coraz mniejszą kontrolę.
Najpierw wspólnie przeszukaliśmy skrzynkę z narzędziami. Kleju nie było, ale była wiertarka akumulatorowa. Marcel sprawdził jej sprawność na pudełku ze śrubami. Rozpadło się z cichym chrzęstem, a śrubki rozbiegły się po podłodze we wszystkie strony. „Już zbieram” krzyknął Marcel i rzucił się na ziemię, bo jedna ze śrubek wpadła pod szafę. Wyciągnął ją stamtąd razem z walizką, w której przechowuję moje zdjęcia z wakacji. Przejrzał je w minutę, po czym z powrotem wrzucił do walizki, lekko tylko je przy tym gniotąc. Walizkę z impetem wepchnął pod szafę. Niestety, na szafie stała paprotka. Zachybotała się niebezpiecznie i rozpoczęła lot ku ziemi. Schwyciłem ją w połowie drogi. Marcel w tym czasie szukał kleju w szufladach kuchennych. Zainteresował się korkociągiem. Dziura w desce do krojenia nie jest nawet tak bardzo widoczna. Ślady po otwieraczu do konserw (pozostawione na garnku) niestety tak. W tym czasie wytropiłem klej w szafie w przedpokoju. Marcel z okrzykiem radości wyrwał mi go z ręki, odkręcił i mocno wycisnął śrubkę. Opróżnił prawie całe opakowanie. Kłopot w tym, że większość zawartości tubki znalazła się na drzwiach szafy. Marcel się tym nie przejął- zebrał klej palcem i posmarował filiżankę. Efekt był natychmiastowy i chyba niezbyt zgodny z oczekiwaniami Marcela, przed dłuższą bowiem chwilę miałem okazję podziwiać coraz większą średnicę jego oczu, wpatrzonych we własny palec. Teraz już na stałe połączony z filiżanką...
Wizyta na pogotowiu trwała nadspodziewanie krótko. Lekarz sprawnie oddzielił Marcela od filiżanki. Ten nawet tego nie zauważył, bo w tym czasie zainteresował się wagą stojącą w gabinecie. Zważył stetoskop i próbował zajrzeć do szuflady biurka. Filiżanka poszła do kosza- w drodze na pogotowie Marcel zdążył zgubić jej uszko.
Droga powrotna przebiegała pod hasłem „co ja powiem mamie?”. Obiecałem Marcelowi, że wezmę na siebie trudy wytłumaczenia go z całej sytuacji.
Rozmowa z panią Kasią- mamą Marcela-przebiegała spokojnie. Przy kawie (podanej w kubeczkach) wyjaśniłem jej, że kłopoty jej jedynaka wynikają z jego nadpobudliwości. Gdyby Marcel nie rozpraszał się z byle powodu (a wystarczyło mu, że zobaczył wiertarkę), to zapewne nie zdemolował by mi lekko mieszkania. A gdyby potrafił lepiej planować swoje działania, to przed użyciem kleju zapewne przeczytałby instrukcję jego użycia. No ale człowiek z ADHD właśnie z takimi rzeczami ma kłopoty. Trudno mu wykonywać czynności złożone, ma kłopoty z hamowaniem reakcji emocjonalnych i działa bez przewidywania konsekwencji. Trudno mu się skoncentrować, bo każdy bodziec może go rozproszyć, a powrót do stanu skupienia jest trudny i trwa długo. Marcel ma również kłopoty z przerzutnością uwagi, czyli nie zawsze powraca do przerwanej czynności.
W końcu cała historia skończyła się szczęśliwie. Marcel po tygodniu kupił mamie filiżankę „tylko dla niej”. Jest niebieska. W różowe świnki...
Autor: Sławomir Cupiał