Wigilia Radosnych Maluchów w grudniu 2008 roku
Tuż przed prawdziwą Wigilią, my Maluchy mieliśmy swoją, przedszkolną Wigilię. Była inna niż wszystkie Wigilie na świecie!!! Tak jak przypuszczałem, pojechaliśmy do koników. Całą, wielką drużyną. Bo wszystkie Maluchy zabrały ze sobą braci, siostry, mamy i nawet trzech tatów! Ledwo zmieściliśmy się do autokaru!!!
Na początku poszliśmy do pięknej stajni, zrobionej z wielkich kamieni. Tam można było oglądać koniki, głaskać je, czesać i karmić. Kto się nie bał. No ja się nie bałem, bo przecież ostatnio świetnie mi szło. No ale niektórzy byli tu pierwszy raz. Zaraz po odwiedzinach u koników poszliśmy wszyscy do sali z pięknie nakrytymi stołami, z białymi obrusami i siankiem. Na ścianach były obrazki stajenkowe i aniołkowe. A z boku stała największa choinka, jaką widziałem, ale w ogóle nie ubrana. Całe szczęście, że w przedszkolu, razem z mamami robiliśmy ozdoby; łańcuchy z makaronu i z krepiny, bombki z orzeszków. Najfajniejsze chyba były pomarańczki w plasterkach i na sznureczkach. Można je było trochę oblizać i zawiesić. Wszyscy ubierali. I powstała taka nasza choinka. Przepiękna. Gdy już ta zabawa się skończyła mogliśmy zabrać się do jedzenia. A tak było pełno przysmaków na stole, że sam nie wiedziałem, za co się zabrać. No niby jestem niejadkiem, ale klusek z makiem to zjadłem cały talerz. I zupy grzybowej też. Były ciasta, specjalny kompot, owoce i kawa dla mamy.
Po jedzeniu przyszły do nas panie z wielką, kolorową chustą. Zaczęła się zabawa. W chowanie się pod nią, w morze i fale, w kręcenie się w różne strony. To mi sie podobało. Były też inne zabawy. Tak fajne, że nie miałem czasu usiąść i się napić, albo zjeść. Bo wołali, żeby wsiąść do pociągu, albo skakać na "trzy-cztery". Aż się zmęczyłem. Ale właśnie wtedy przyszli do nas goście. Pan z pianinem, chłopiec z wiolonczelą (bardzo piękny instrument), panowie z takimi małymi rzeczami w rękach, które też były instrumentami i pani, która śpiewała. Zaczęliśmy kolędowanie. I wiecie, co się stało? Dostaliśmy zimne ognie!!! Prawdziwe. Takie, które świecą, iskrzą się i są piękne. I tak śpiewaliśmy i machaliśmy ogniami. I mama też śpiewała. Wszyscy śpiewali. Choć nie wszyscy znali zwrotki. Ale to nie szkodzi.
Gdy już wyśpiewaliśmy się bardzo, bardzo stół znowu stał się zastawiony. Pierogami z kapustą i grzybami. Mniam. To moje ulubione.
Choć muszę przyznać, że wtedy zacząłem się denerwować o Świętego Mikołaja. Bo ktoś powiedział, że mu się sanie zepsuły. I już sam nie wiedziałem, co dalej będzie. Czy on na tych reniferach przyjedzie, tak jak my na koniach. No ale gdzie by wtedy miały być prezenty. Zmartwiłem się.
Jednak co Mikołaj, to Mikołaj. Dotarł!!! A jego pomocnicy znosili prezenty i znosili. I już nie było miejsca pod choinką. O rany! Ja dostałem wszystko, o czym marzyłem. I jeszcze więcej. Moja mama też dostała!!! i Tata też!!! Wszystkie dzieci dostały. A paczki były tak wielkie, że ja swoją musiałem ciągnąć, bo jestem za mały, żeby ją podnieść. Święty Mikołaj był bardzo przyjazny. Nic mi nie wspominał, że bywałem niegrzeczny. Prosił tylko o buziaka. Kochany.
Potem mamy dostały dyplomy i Pani Anita z Panem Marcinem też dostali dyplom i specjalny album z konikami, które sami zrobiliśmy. Wszyscy bili brawo. Szczególnie jednemu panu, który był tam z nami, a który podobno bardzo Mikołajowi pomógł. Ja to jestem ciekawy, skąd on wiedział, że Mikołaj potrzebuje pomocy?
A niektórzy to nawet płakali. Ale to chyba ze szczęścia, bo inaczej, to nie wiem czemu.
Muszę powiedzieć, że w autokarze, to spałem. Choć ja już w dzień nie śpię wcale. Ale tam się tyle rzeczy działo, że musiałem to przemyśleć we śnie. Wiem, że mamy dostały jeszcze małe prezenciki- kolorowe przepisy na pyszne jedzenie.
Było najpiękniej na świecie!!!