Wigilia u Radosnych Maluchów.
Dziś widziałam Świętego Mikołaja.
Okazał się prawdziwy. Sprawdzał to mój kolega. Ciągnął go za brodę. I nie odpadła. To na pewno znaczy, że Mikołaj był prawdziwy. Przyszedł z wielkim, srebrnym worem. Ale zanim się doczekaliśmy tego spotkania było dużo przygód. Najpierw jechaliśmy prawdziwym autokarem. Już to wcześniej, kiedyś robiliśmy, więc umiemy się tam dobrze zachowywać. Okazało się, że niektóre dzieci wstały tego dnia bardzo, bardzo wcześnie. Tak wcześnie, że chyba było jeszcze wczoraj, bo była noc. A inne- nie mogły się obudzić wcale i bardzo chciały zostać w domu, same. Całe szczęście wszyscy przyszli i w autokarze było mało wolnych miejsc.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, czekała na nas nasza choinka. Słyszałam, że to jest choinka Radosnych Maluchów, bo możemy ją ubierać co roku. I ubieraliśmy w ozdoby, które robiły nasze mamy na swoich warsztatach, dzieci na zajęciach w przedszkolu i też takie, które ja zrobiłam razem ze swoją mamą. Moim zdaniem choinka była najpiękniejsza na świecie.
Obok choinki stał wielki dom. Tam, w środku był kominek i inna choinka. Od razu usiedliśmy przy stołach i mogliśmy pomalować pierniczkowe anioły. Mój się nazywa Anioł- Lukrecja, a Sandry: Anioł- Róża. Pomalowane anioły poszły do kominka się wysuszyć. A my poszliśmy na śpiewanie piosenek i kolęd. Potem jedliśmy opłatki, a mamy i panie płakały. Nie wiem, czemu. Ale chyba jest tak, że gdy jest choinka i można jeść opłatek, to dorośli coś sobie mówią, a potem płaczą. Ja na wszelki wypadek schowałam się za nogą mojej mamy.
Gdy już się najadłam opłatkami, usiedliśmy przy bardzo, bardzo długim stole. I znowu można było jeść. Pomarańczową rybę, kluski w czarne kropki, ciasta, sałatkę i pierogi. Pycha.
No a potem, to już trzeba było wołać Mikołaja. Podobno on lubi, gdy mu się śpiewa. Śpiewaliśmy. I klaskaliśmy. I wołaliśmy. I już bardzo nie mogliśmy się doczekać.
Przyszedł. Z workiem i rózgą. Więc się przestraszyłam, bo mama mi już o tej rózdze opowiadała. Postanowiłam, że jeśli to ja ją dostanę, to się schowam gdzieś na zawsze. Całe szczęście, nikt z nas jej nie dostał. Za to wszyscy dostali prezenty. Tyle prezentów, że ja już w ogóle nie wiedziałam, co robić. Czy najlepiej jest je wszystkie na raz oglądać, czy schować, żeby nikt nie widział. Albo może oglądać dobrze jedną rzecz, a potem następne. Nie mogłam się zdecydować i aż zachciało mi się płakać. Mama pomogła. Obejrzałam trochę, a resztę postanowiłam poznać dopiero w domu. I to była dobra decyzja, bo nie mogłam zdążyć z wymyślaniem zabaw, w które będę mogła się teraz bawić. W paczkach były prawdziwe Barbie, wielki samochód, którego Hubert nie mógł złapać rękami, ciastoliny, klocki, ubrania, słodycze, szczotki i pasty do zębów, książki, naklejki, lalki i już sama nie wiem, co jeszcze. Nie wszystko zdążyłam popodglądać. Najmniejsze dzieci, takie, które są jeszcze w wózkach też dostały prezenty. I nasze mamy też! Prawdziwe perfumy i jakieś inne skarby. My mieliśmy tyle paczek, że nie dało się ich wszystkich unieść. Zabrakło nam rąk- choć w mojej rodzinie jest ich dużo. Musieliśmy wszystko spakować w wielkie worki, do których wrzuca się śmieci. Nigdy tak jeszcze nie było.
Mi się wydaje, że ja nigdy nie zapomnę tego dnia. Nigdy.
Organizacja tak wspaniałej Wigilii była możliwa dzięki hojności i zaangażowaniu wielu osób.
Serdecznie dziękujemy:
- Pani Annie Zając z całym, ogromnym zespołem za spełnianie wszystkich dziecięcych marzeń!!!
- Michałowi Krawczykowi za spełnianie dorosłych marzeń i słodycze
- Joannie Kowalskiej z zespołem za zorganizowanie środków higienicznych (i nie tylko!)
- Agnieszce Wiszowaty - za wspaniałe słodycze i wielką chęć pomocy
- Oldze Filinger za transport, obecność, zdjęcia i ogromne zaangażowanie
- Aleksandrze Sznytko z zespołem za... wszystko
fot. Marta Sinior (www.sinior.pl)